Wiadomo, że niemieckie władze nie oszczędzały jeńców, podczas gdy Rosjanie i alianci zachowywali się w wielu przypadkach bardziej humanitarnie.
Jeśli chodzi o pielęgniarki Wehrmachtu i nawet lekarzy, to traktowano ich dość delikatnie.
Ciekawym faktem jest to, że niemieccy pracownicy medyczni nie służyli w siłach zbrojnych Wehrmachtu. Większość z nich była przedstawicielami „Czerwonego Krzyża”. Cała ta „formalność” została zaaranżowana bardzo sprytnie. Inaczej jest brać do niewoli przeciwników, a inaczej przedstawicieli międzynarodowej organizacji.
Wiadomo, że na froncie wschodnim pracowało około 20 tysięcy przedstawicielek „Czerwonego Krzyża”, które codziennie ratowały niemieckich żołnierzy i wojowników sojuszniczych Rzeszy.
Wielu z nich trafiało do niewoli u Rosjan i czuło się tam normalnie.
Niektóre pielęgniarki pozostały w Związku Radzieckim, budując związki z sowieckimi oficerami. Innych z kolei odesłano do domu, gdy wojna się skończyła.
Sojusznicy ZSRR zrobili coś jeszcze ciekawszego. Pod koniec wojny dokonali demonstracyjnego wydania niemieckich pielęgniarek – liczyli na to, że Niemcy przestaną stawiać tak zacięty opór. Nie udało się to w pełni, ale osiągnięto pewien efekt.
Ciekawe jest również to, że Niemcy mieli sanitariuszy męskich. Jeśli przypomnimy sobie dzieło „Oni służyli ojczyźnie”, niezależnie czy film czy książkę, to tam jest taki fragment, gdzie delikatna dziewczynka dźwiga na sobie ciężkiego czerwonoarmistę.
To dzieło było częściowo propagandowe. Ale w nim również jest dużo prawdy. Naprawdę, delikatne radzieckie dziewczyny taszczyły na sobie żołnierzy.
U Niemców było trochę inaczej. Porządek to porządek. I rannych wyciągali sanitariusze-mężczyźni. Prawda, nie zawsze. Wojna wprowadzała swoje korekty. Rannych z pola walki wynosili ci, którzy akurat byli obok.